sobota, 26 września 2015

Rozdział II

      - Postąpiłbyś podobnie? - zapytałam zdziwiona - Przecież to niesprawiedliwe! - dodałam z lekka oburzona 

     - Bello, nie mów tak! Ja tylko uważam, że będąc księżniczką powinnaś się na to przygotować! Taki już jest ten świat,pełen obłudy i kłamstwa jak showbiznes. Tutaj nie istnieje prawdziwe uczucie, nie aranżowane śluby czy wolna wola. Zaakceptuj to! - powiedział z zdenerwowaniem, na jednym wdechu mój osobisty ochroniarz, Theodore.
            Nie wytrzymałam. Poprostu wyprosiłam go z pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Nie będę przed sobą samą tłumaczyć, że wcale tak nie jest bo jest... Ja tylko oczekiwałam od Niego trochę zrozumienia. 
            Theodore ma 20 lat, znaczy rocznikowo, niedawno skończył szkołę i odrazu dzięki znajomością wujka zyskał posadę ochroniarza pałacu królewskiego, jednak mój ojczulek uznał, że będzie idealnym prywatnym ochroniarzem ponieważ był najmłodszy z całej służby. Nawiązałam z Nim dość bliski kontakt i myślałam, że mogę liczyć na jego wsparcie w każdej sytuacji. Jednak On nigdy nie miał narzeczonej, żony nawet dziewczynę, o ile dobrze Mi wiadomo, miał tylko jedną. Napewno nigdy nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji, a mimo to Mi kazał poprostu wyjść za tego człowieka. 
            To był właśnie taki moment gdy jeszcze bardziej nienawidziłam swojego życia. To właśnie w takim momencie dziesięć razy bardziej chciałabym urodzić się w biednej rodzinie, skrupulatnie oszczędzać każdy grosz by mieć na przysłowiowy chleb, a w swoim czasie założyć szczęśliwą rodzinę u boku Tego Jedynego. Rodząc się w rodzinie królewskiej wcale nie byłam tą wybraną do prowadzenia życia jak z bajki. Bo bądźmy szczerzy, z Kopciuszkiem czy Śpiącą Królewną to ma niewiele wspólnego. Podstawowa różnica? Ja nie mam żadnego księcia na białym koniu, ja mam przyszłego króla duńskiego, którego nigdy na oczy nie widziałam.
            Powoli zanurzyłam się w swojej śnieżnobiałej pościeli mając zamiar wylegiwać się przez następne kilka godzin, tak jak chciałam zrobić zanim Mi przeszkodzono. Właściwie, to było Moje jedyny zajęcie od jakichś...7 godzin? Tak, coś koło tego. Nieukrywajmy, że byłam przyzwyczajona do zapełnionego po brzegi planu i pomimo, że od zawsze chciałam mieć taki cały wolny dzień to gdy nagle nadszedł, poprostu się nudziłam. Normalna 18-latka na Moim miejscu włączyłaby najgłośniej jak się da swoją ulubioną muzykę i zaczęła przeglądać internet, aż w końcu by się zagapiła i niezauważyła mijającego czasu. A ja? Nie znałam żadnej muzyki, nie miałam żadnych gazet oprócz politycznych i brak konta na jakimkolwiek portalu społecznościowym. Wolny dzień i wszystkie powyższe czynniki zdecydowanie nie szły w parze. 
          Efektownie upadłam głową na poduszkę i zaczęłam wpatrywać w sufit gdy usłyszałam pukanie. Nie był to Theodore bo On nie puka, a służba, cóż, co do liczby ich odwiedzin straciłam rachubę po dwudziestym siódmym razie. Tata już wyciagnął pierwszego asa w rękawie w postaci Jamesa. Następnym, prawdopodobnie będzie On, więc muszę wymyślić sposób na chwilowe opuszczenie pokoju gdyż On napewno nie będzie tylko rozmawiał.
            Po raz kolejny zignorowałam pukanie i zasnęłam.

            Stawiałam malutki kroczek za kroczkiem. Jeden zły ruch i spadnę 6 metrów w dół. Tak, dobrze słyszeliście. Właśnie przesuwam się po miniaturowym murku, na który weszłam przez okno w garderobie, w stronę balkonu od jednego z wielu pokojów gościnnych. Jeszcze dosłownie cztery kroki i jestem na miejscu. Trzy. Dwa. Jeden. Poszperać wsuwką do włosów, pchnąć troszkę mocniej, jedna noga, druga, zeskok i jestem. Nie było tak źle. Trochę jak na sportach ekstremalnych w Moje 17-urodziny. 

        Chciałabym powiedzieć, że poszło jak z płatka, ale niestety rozglądając się zauważyłam Jamesa nonszalancko opartego o framugę drzwi:
      - Szybko poszło, myślałem że dłużej będę czekać - powiedział z lekkim uśmiechem. 
      - Co ty tu... - nie dokończyłam nim Mi brutalnie przerwano. 
      - Cóż, myliłaś się, pierwszymi pięcioma asami w rękawie Twojego taty jestem ja - dodał z dumą - A teraz grzecznie powiedz ile jeszcze masz zamiar nie wpuszczać służby do pokoju i co zamierzasz zrobić z zaistniałą sytuacją.
      - Jeszcze nie wiem - wymamrotałam cicho. 
      - Poważnie, Bello, powinnaś jeszcze raz przemyśleć Naszą wcześniejszą rozmowę. 
      - Kiedy ja jestem pewna, że jestem za młoda na małżeństwo - odrzekłam stanowczo. 
    - Twoja strata, dzięki ślubowi zagwarantowałabyś sobie takie cudowne życie aż do śmierci. 
    - Cudowne?! - wykrzyknąłem zdziwiona. - Wcale nie jest cudownie, jest okropnie - dopowiedziałam. 
      - I co zamierzasz zrobić? - przerwał - Uciekniesz? Odizolujesz się? - dodał z kpiną. 
            Milczałam. On zeskanował moją postać w skupieniu poczym opuścił pomieszczenie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie poddał Mi genialny pomysł. Nie mówię tu o odizolowaniu co na dłuższą metę byłoby niemożliwe, raczej o ucieczce. 
            Najciszej jak potrafiłam opuściłam pokój gościnny, i tym razem korytarzem, wróciłam do swojej sypialni. Usiadłam z gracją na fotelu obijanym skórą przed machoniowym biurkiem. Z jednej z szuflad wyciągnęłam niezapisany zeszyt, a z biblioteczki wzięłam pokrowiec z tabletem jakiejś cholernie drogiej amerykańskiej firmy. Włączyłam internet i w skupieniu zaczęłam szukać potencjalnych punktów docelowych,skrupulatnie zapisując plusy i minusy każdego z miejsc w zeszycie. Niestety Francja, którą uwielbiałam, odrazu odpadła za sprawą punktu " Duże znajomości taty". 
            Pewnie teraz myślicie, że jestem jakaś szurnięta skoro mogę "tak o" opuścić rodzinę, ojczyznę dla własnego dobra. Bo co to jest jeden ślub jeśli chodzi o przyszłe pozytywne stosunki Mojego kraju i Danii? Możnaby rzec, że jestem egoistką. Ale tak naprawdę to raz w całym Moim życiu to ja chcę być szczęśliwa, a nie patrzeć na wszystkich innych szczęśliwców. I niech ludzie mówią o mnie co chcą, proszę bardzo. 
            Wiedziałam, że w przeciągu 5 godzin wykorzystałam dwa z pięciu awaryjnych wyjść taty, więc miałam jakieś pół doby na zorganizowanie wszystkiego by gdy sam przyjdzie zastał pustą, białą komnatę. A to wbrew pozorom wcale nie jest proste.



            Po ponownym, dokładnym przeanalizowaniu tabeli "za i przeciw" wreszcie wybrałam gdzie mogę uciec. Może nie na końcu świata, ale... Udało mi się też kupić bilet lotniczy, trochę drogo jak dla zwykłego śmiertelnika bo kupowany last minute, ale jak dla Mojego taty to nie jest duży wydatek i mam zamiar to wykorzystać. Walizkę również spakowałam i zadzwoniłam do hotelu zarezerwować nocleg na pierwszy tydzień pobytu. Teraz jedynie musiałam się wydostać na tyły ogrodu i wynajętym samochodem dojechać do Frankfurtu nad Menem. Tak, nie mam zamiaru ryzykować, wylatując z tutejszego lotniska i pofatyguje się aż do Niemiec. 
            Tak jak poprzednio weszłam do garderoby, postawiłam schodki pod okno i pierwsze przełożyłam walizkę, która od razu spadła na trawnik. Tak swoją drogą, na idealnie równo skoszony i zielony trawnik. Ta perfekcja też czasem była wkurzająca. Następnie sama przeszłam, ostrożnie szłam kawałek tym murkiem co popołudniu i zeszłam po pobliskich pnączach.
         Wychodząc z ogrodu bramą dla służby mój strach osiągnął zenit. Bałam się ryzykować i wynająć taksówkarza więc planowałam sama tam dojechać, niestety nie miałam jeszcze za sobą testu na zdanie prawo jazdy, a jedynie około dziesięciu lekcji z jednym z ochroniarzy. Odpalając silnik pomyślałam jeszcze by nie złapała Mnie policja po czym wreszcie ruszyłam.
            Miałam okropnie szczęście ponieważ dojechałam na 2 godziny przed lotem i bez potyczek z policją. Akurat gdy minęło te 12 godzin, ale myślę, że ojciec nie zdąży podjąć żadnych działań przed Moim wylotem.
            Oddałam bagaż do luku bagażowego płacąc 50 € za nadwagę i skierowałam się na kontrolę pasażerską. Po wszystkim na spokojnie usiadłam w poczekalni i spojrzałam na tablicę odlotów i przylotów gdzie już ujrzałam ten wyczekiwany napis:


ODLOTY
Londyn-Heathrow 6:20 a.m A3 
--------------------------------------------------------------------------------------------

To chyba już tradycyjnie przepraszam za zwłokę, ale w tamtym tygodniu po prostu nie wyzdrowiałam tak szybko jak planowałam, a na Wattpadzie pojawił się wczoraj. Prawdopodobnie każdy rozdział będzie pojawiał się tam wcześniej bo na razie mam do dyspozycji tylko tablet.
Miłego czytania 

I teraz pozostaje Mi już tylko jedno:
Jak pierwsze tygodnie szkoły?Fajni nauczyciele,macie już jakieś testy,może oceny załapane?Ja osobiście ten tydzień miałam codziennie kartkówki i sprawdziany 
A jak ten tragiczny wtorek? Serce wytrzymało snapa,okładkę i tytuł albumu,singiel?Ja przez to w środę poszłam do szkoły tylko z 3/4 zadania z matematyki, bez tego na fizyke,imformatyke,chemie i hiszpański,a mimo to dostałam dwie 5 co jest takie trochę WOW

Pochwalcie mi się w komentarzach ;)

wtorek, 15 września 2015

Rozdział I

          Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Tak, tak właśnie zaczynał się mój każdy dzień. Prawda,że dziwne? Ale takie są realia bycia księżniczką,a przynajmniej bycia Księżniczką Luksemburgu, jedyną córką srogiego Henryka. Wcale nie jestem zła dlatego,że Go tak nazywam. Po prostu czasem Mnie to wszystko przerasta. 
          Była 8.20 co oznaczało, że miałam dziesięć minut do przyjścia służby i czterdzieści do śniadanie z ojciec i teoretycznie również matką, a praktycznie nie jadała z Nami śniadań od 4 lat. Był tylko ogromny szwedzki stół, z którego bez pomocy służby mogłam wziąść jedzenie poustawiane zaledwie do 1/10 długości, i dwie niby spokrewnione ze sobą osoby, siedzące na przeciwko siebie, dokładnie i powoli przeżuwające każdy kęs w milczeniu. 
          Po śniadaniu czekały na Mnie różnorodne zajęcia, do których właśnie przygotowywałam się psychicznie. Bo która 18-latka w planie dnia miała szermierkę, jazdę konno, odwiedzenie hospicjum lub domu dziecka, szlifowanie kolejnego języka,zazwyczaj 2-3 lekcje przedmiotów szkolnych oraz próby przed zbliżającym się przyjęciem urodzinowym? Jestem prawie pewna, że żadna, chyba, że Mojego pokroju, ale o ile Mi wiadomo to jestem jedną z młodszych księżniczek świata. 
          Usłyszałam ciche pukanie, więc odkrzyknęłam stanowcze "Proszę". Byłam pewna, że to służba. Oni nigdy nie wchodzą bez pukania i mówią Mi "per pani" pomimo Moich wyraźnych sprzeciwów. Jedynie Theodore mówi do Mnie po imieniu, pierwszym tak dla jasności, i zazwyczaj wchodzi bez pukania. Myślę,że spowodowane jest to tym, że jest tylko 2 lata starszy ode mnie, ale pewności nie mam. I tym razem się nie myliłam:
     - Panienko musimy się pośpieszyć i zacząć śniadanie wcześniej ponieważ o 9.30 jest panienka umówiona z sir McTrooth'em i jego wnukiem Matthew'em Gustav'em, czwartym w kolejce do tronu duńskiego - życzliwie powiedziała Martha.
     - Och, a czy o 10 nie miałam uczestniczyć w przemarszu dzieci chorych na porażenia mózgowe przez Luxemburgu? - zapytałam lekko zaskoczona.
     - Panienki ojciec uznał, że nie ma takiej potrzeby skoro będzie Lady Juliette, po za tym pojawiła się potrzeba omówienia z tymi dwoma Panami warunków umowy - powiedziała lekko przygaszona. 
          Doskonale wiedziałam czemu. Gdy w przemarszu bierze udział sama księżniczka lub, co jeszcze rzadsze, sam król to datki są o wiele większe niż w przypadku kuzynostwa, a sama Martha miała siostrzenice chorą na porażenia mózgowe więc chciała jak najlepiej dla wszystkich osób w podobnej sytuacji. 
     - Dobrze, w takim razie chodźmy -powiedziałam pewnie.
          Razem z rudowłosą podążałyśmy długimi ociekającymi bogactwem i złotem korytarzami w kierunku jadalni letniej. Tak, dobrze przeczytaliście, mieliśmy jadalnie na każdą porę roku. Wszystko było pomysłem mamy, która uważała, że odpowiednia kolorystyka dopasowana do pory roku pomaga w zrelaksowaniu się podczas śniadania. Pomimo, że mama już z Nami nie jada,tata z miłości do Niej zachował ten mini "zwyczaj". 
          Rudowłosa pchnęła drzwi i weszliśmy do sporego pomieszczenia w barwach złota i pomarańczy. Nie było w Nim właściwie nic oprócz ogromnego dębowego stołu, okien sięgających od ziemi do sufitu, fantazyjnych zasłon w kolorze ecru, kominku i obrazów ważnych postaci na ścianach. Przy stole już siedział sztywno staruszek dobiegający pięćdziesiątki zwany Moim ojcem. Miał na sobie szyty na miarę granatowy garnitur, białe lakierki i białą szarfę z odznakami. Widocznie to spotkanie z McTrooth'em było większej wagi niż myślałam skoro się tak wystroił. Zazwyczaj przychodził w spodniach sztruksowych lub od garnituru i swetrze w kratę Bluberry, nigdy w inną kratę ponieważ kochał tę angielską markę ponad wszystko. Ja miałam na sobie białe baletki, obcisłą spódnicę do kolana w kolorze pudrowego różu, białą bluzeczkę i na to marynarkę pod kolor spódnicy. Bardzo nie lubiłam ubierać tych sztywnych ciuchów, ale musiałam to znosić dla, jak to mawiał mój ojciec "kraju, poddanych i władzy". Myślę jednak, że wolałabym ubierać się jak osoby w Moim wieku w legginsy,swetry oversize i conversy. 
          Ojciec lekko skinął głową więc posłusznie zajęłam miejsce naprzeciwko. Przez lata nauczyłam się rozumieć o co mu chodzi gdy kiwa głową, macha ręką czy przyjmuje dziwny wyraz twarzy. Właściwie to nieraz zachowywał się jak głuchoniemy choć był w stu procentach zdrowy. Smuciło Mnie jedynie gdy traktował mnie na poziomie równym swoim służącym:
     - Więc Anabello, czy słyszałaś o zmianie Twojego dzisiejszego planu dnia? - zapytał formalnie. 
     - Tak ojcze, zostałam poinformowana przez pannę Marthe - odpowiedziałam grzecznie. 
          W tym momencie zazwyczaj rozmowa między ojcem i córką się kończyłam, jednak, co dziwne, nie dziś:
     - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z powagi dzisiejszego spotkania 
     - Nie, ponieważ nie zostałam poinformowana o celu spotkania 
     - Rozumiem...- zadumał się chwilowo. - Sir McTrooth chciałby uzgodnić szczegóły Waszego ślubu
     - Jakiego ślubu? - zapytałam zdziwiona. 
     - Twojego i Matthew'a Gustav'a. Wiesz to taki odpowiedzialny i inteligentny, młody mężczyzna, zdajesz sobie sprawę, że studiował na angielskim Oxfordzie? - pokiwałam przecząco głową - Urodą również nie grzeszy, w spadku dostanie wiele milionów, a jak dobrze pójdzie to w jesieni swojego życia zostanie Królem Danii - przerwał na chwilę - A ty Królową Danii lub Luksemburgu* jeśli nikt w kolejce przed Matthew'em nie umrze przedwcześnie.
     - Co? - zdołałam wybełkotać. 
          Przecież ja miałam zaledwie 18 lat! W tym wieku ludzie brali ślub tylko jeśli dziewczyna była w ciąży lub naprawdę bardzo się kochali, co było rzadkością. Wykluczam oczywiście w tym równaniu plemiona afrykańskie i z innych tropikalnych wysp czy choćby wyznawców islamu, gdzie dziwnym jest nie mieć męża i dzieci w wieku 14 lat. Chyba nigdy nie zrozumiem toku myślenia Mojego ojca:
     - Czy powinienem powtórzyć którąś część zdania? - spytał z lekką kpiną. 
     - Nie, ojcze. Po prostu nie rozumiem Twojego postępowania. Czemu chcesz Mnie wydać za mąż w tak młodym wieku? Ja nawet nie jestem pełnoletnia! Ile właściwie lat ma ten cały Matthew? Wybacz tato, ale widocznie nie jest wystarczająco wspaniały bym go znała czy kojarzyła - powiedziałam lekko zdenerwowana. 
     - Matt jest idealnym kandydatem! Najlepsze jest to, że nie ma między Wami dużej różnicy bo ma tylko 26 lat, w innym wypadku chciałbym Twojego związku z brytyjskim księciem Harry'm, ale On i jego 28 lat to za dużo dla Ciebie 
     - Chwila co? - zapytałam ponieważ przestałam słuchać już po fragmencie z Jego wiekiem - Według Ciebie osiem lat to niedużo? - spytałam zdziwiona. 
     - Kochanie, ludzie wiążą się z sobą pomimo dwudziestoletnich różnic wieki, co to jest 8 lat? - powiedział retorycznie.
     -Ale ja nie chcę! Czemu Mnie chcesz do tego zmusić?
     - Już najwyższy czas - odpowiedział ze stoickim spokojem.
          W tym momencie nie wytrzymałam, wstałam od stołu i pobiegłam w stronę swojej komnaty. To by wyjaśniało dzisiejsze przygaszenie Marthy, pewnie troszkę Mi współczuła. I pomimo, że zdążyłam zjeść jedynie kilka kęsów omleta z nadzieniem owocowym** i popić jedynie kilka łyków kompotu malinowego to postanowiłam zrobić sobie dziś wolne od obowiązków księżniczki, nie wychodzić z pokoju i płakać cały dzień nad decyzją ojca.

_________________________________________________________________
* - mam nadzieję, że dostrzegacie różnicę w pisowni bo w mowie Jej nie widać, a w pierwszym przypadku chodzi o stolicę, jedno miasto, zaś w drugim o cały kraj 
** - nie mam pojęcia czy takie danie istnieję, wymyśliłam je 
No to mamy pierwszy rozdział, dzień po premierze na Wattpad
Na razie się nic ciekawego nie dzieje bo to w końcu dopiero jedyneczka, ale mam nadzieję że się spodoba ;)
Następny rozdział prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu jeśli wyzdrowieję bo jestem troszkę chora 

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Terriblecrash, Pinkblossom, Carllton, Picanta, Selena Gomez, James Blunt.